środa, 28 listopada 2018

Na długo w pamięci - HAJ Hannover Marathon

Niemcy znani są z porządku i doskonałej organizacji. Aby się przekonać, czy stwierdzenie odnosi się także do świata biegów, wybór padł na wyjazd do Hannoweru. Wyjazd w pewnym sensie wyjątkowy, bowiem po raz pierwszy mogłem doświadczać emocji wraz z liczną, 20-osobową grupą znajomych biegaczy. O kierunku weekendowego wypadu zdecydowała też lokalizacja, bowiem do Hannoweru jest z Poznania nieco ponad 500 km, w dodatku cały czas pokonywanych autostradą.
Emocje można przeżywać samemu, ale nic nie zastąpi wyjazdu z grupą pozytywnie zakręconych osób.

 Jako, że w gronie uczestników byli sami amatorzy biegów, którzy częściowo zapisali się na dystans półmaratonu, a częściowo na 10 km, to wiadomym było iż atmosfera będzie przednia. I tak rzeczywiście było już od pierwszych kilometrów wspólnej podróży. Wybuchy śmiechu, ożywione dyskusje i celne riposty- to wszystko sprawiło, iż droga minęła bardzo sprawnie.Wszyscy z pewną niecierpliwością wyczekiwali czym powita ich to niemieckie miasto.
Herrenhauser garten w całej okazałości
Już pierwszy punkt wycieczki pokazał jak słuszny był to wybór. Herrenhausen Garten, bo o nich mowa, okazały się wspaniałą ucztą dla oczu, mimo, iż ze względu na dość wczesną porę roku, nie mieniły się jeszcze tak szeroką paleta barw. Będące jednymi z największych barokowych ogrodów w Europie, urzekały skomplikowaniem kształtów stworzonych z rozmaitych roślin. Przechodząc szerokimi alejami, odkrywaliśmy też coraz to inne, tematyczne części tego terenu. Całość uzupełniło zwiedzenie wystaw w wielopoziomowym muzeum, sąsiadującym z ogrodami. Jeżeli ktokolwiek będzie kiedyś w Hannowerze, szczerze polecam włączyć to miejsce do zwiedzania.
Specyfiką wyjazdów weekendowych jest to, że niestety nigdzie nie można poświęcać zbyt wiele czasu. To takie poznawanie miasta w pigułce. W stolicy Dolnej Saksonii takie szybkie poznawanie miasta i jego największych zabytków ułatwia tzw. czerwona nić. To linia o długości 4200 metrów wymalowana na chodnikach i drogach. Poruszając się po niej, w ciągu kilka godzin można poznać to co najcenniejsze. Dla nas, jak i zapewne dla większości uczestników takim centralnym punktem zwiedzania był jednak Neues Ratthaus (Nowy Ratusz), w okolicach którego zostało zlokalizowane biuro zawodów, jak i bogate EXPO. Piękna budowla, urzekająca swoją wielkością, niejako patronowała nad umiejscowioną u jej podstawy imprezą biegową. Jedną z największych w Niemczech, uhonorowaną odznaką IAAF Road Race Silver Label. Jednocześnie uchodząca za jedną z najlepiej zorganizowanych w tym kraju. Już sama wizyta w biurze zawodów pozwalała się o tym przekonać, gdyż naszą  grupę obsłużyli wolontariusze mówiący, w przynajmniej dobrym stopniu, w języku polskim. Z innych ciekawostek należy wymienić fakt, że numery startowe są drukowane bezpośrednio przez osobę obsługującą biegacza, a pakiet poza numerem, kilkoma ulotkami i opaską na rękę, nie zawierał tak pożądanych w Polsce gadżetów.
Po raz ostatni próbowałem nauczyć Niemców pisowni "Ł"
Po odebraniu pakietów, już rozpierzchnięci na mniejsze grupy, poznawaliśmy kolejne atrakcje tego miasta. W moim przypadku wybór padł na uroczy park otaczający Ratusz od tyłu (Maschpark) i sąsiadujący z drugiej strony ze sztucznym jeziorem Maschsee, do złudzenia przypominającym poznańską Maltę. W niedalekiej odległości zlokalizowany jest też stadion klubu Hannover 96, a także Sportpark z bogatą infrastrukturą dla różnych dyscyplin sportowych. Jeszcze powrót przez ulice, przy których nowoczesne budownictwo mieszało się, ale i komponowało ze starszymi budowlami. W końcu wizyta na efektownym dworcu kolejowym, zaprowiantowanie się na kolację oraz śniadanie i można było wracać do hotelu (Novotel Suites) położonego nieopodal. Myliłby się jednak ten, który by myślał, że zmęczeni, poszliśmy od razu spać. O nie, te wieczorne godziny, spotkania i rozmowy chyba zapadają najdłużej w pamięci na takich wyjazdach. Tak było i tym razem. 
Poranek przywitał mnie z kolei słońcem, przebijającym się przez zasuniętą zasłonę i dochodzącym jakby z innego świata pytaniem - Pawciu, to co, może kawkę? O tak, kochane dziewczyny - To będzie fajny dzień -pomyślałem i zabrałem się za szykowanie śniadania.
 My - trochę sesyjnie.
Jako, że miejsce startu było całkiem niedaleko od hotelu to nie musieliśmy się specjalnie spieszyć. Obejrzeliśmy w telewizji początek biegu maratończyków, którzy ruszali na trasę już o 9:00. Półmaraton rozpoczynał rywalizację 10:45, a bieg na 10 km ruszał o 13:00. Wszystko to miało sprawić, iż poszczególne dystanse zbiegały się na mecie w podobnym czasie, dając rzadko spotykane widoki. Biegnący sprintem dziesięciokilometrowcy, a obok nieco podmęczeni półmaratończycy, którzy z kolei mijali mocno już wyczerpanych uczestników pełnego maratonu. Ciekawe to było zestawienie.
Wracając jednak do startu półmaratonu. Porządek, wydzielone i pilnowane strefy. Obsługa, która z uśmiechem na ustach udzielała wskazówek, każdemu kto potrzebował pomocy. Nad głowami helikoptery telewizji, a na dachach dyskretnie obserwujący wszystko policjanci. Sam start płynny, choć na początku dawało się odczuć tłok. Sytuacja poprawiła się od trzeciego kilometra, gdy wbiegliśmy na długą prostą wzdłuż wspomnianego wcześniej jeziora Maschsee. Z każdym kilometrem rosły też grupy kibiców, orkiestr i DJ-ów. Prawdziwa kumulacja nastąpiła pod tym względem gdzieś pomiędzy 7 a 14 kilometrem trasy. Zdawało się, jakby wszyscy mieszkańcy wyszli na rodzinny festyn. Nieustanny doping, dźwiek trąbek, dzieciaki przybijające piątki, a nawet starszy jegomość, który rozsiadł się wygodnie między pasami drogi i wznosił toast szampanem za wszystkich biegaczy. Niezapomniane wrażenie. Rozemocjonowany, nawet nie spostrzegłem jak zaczęliśmy zbliżać się do mety. Sprzyjał temu też płaski profil trasy, choć pod koniec dystansu dawało się odczuć już piekące słońce. Jeszcze dwa kilometry, półtora, jeden i w szpalerze kibiców, przy energetycznym kawałku ghostbusters, wbiegam na ostatnią prostą. Adrenalina i szczęście miesza się już z konkretnym zmęczeniem, a zegarek na linii mety pokazuje 1:32:23. Nigdy wcześniej nie pokonałem dystansu półmaratonu z taką lekkością, ten doping był genialny. W strefie finishera znów wzorowa organizacja. Medale, przekąski, woda, izotoniki, piwo bezalkoholowe. Co kto sobie życzy. Wszystko sprawnie i z uśmiechem. 
W doskonałych nastrojach wracamy wszyscy do hotelu, by po chwili regeneracji i prysznicu udać się w drogę powrotną. Tym razem w busie, szczególnie początkowo, jest jakby ciszej. Z czasem towarzystwo robi się też głodne, a ja chcąc nie chcąc muszę bić się z rolą tego złego, co pilnuje limitów czasowych. Koniec końców, pyszny lód z polewą karmelową pozwala osiągnąć kompromis co do godziny odjazdu. Po drodze też wymieniamy się opiniami, wrażeniami, oglądając setki, jeśli nie tysiące zrobionych fotografii. Docierając do domu czuję też swoistą satysfakcje, że mogłem pokazać (wielu po raz pierwszy), fajny zagraniczny bieg. Za to wszystko -  dziękuję HAJ Hannower  i miejmy nadzieję, do zobaczenia.

Ważniejsze informacje:
Termin: początek kwietnia
Start/meta : Friedrichswall ( od frontu Neues Ratthaus)
strona organizatora: www.marathon-hannover.de
Dystanse: maraton, maraton sztafety, półmaraton, 10 km
Biuro zawodów:  Trammplatz i ogrody przy Neues Ratthaus
Trasa: Łatwa, płaska i szybka






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz